Dzisiaj wyrwałem się z chłopakami na opisywaną przeze mnie wielokrotnie Fischbrötchen, a którą to najlepiej i na bogato podają tylko w Rieth. Po drodze spotkaliśmy grupę "Niewidomi na Tandemach", do których na chwilę się podłączyliśmy i razem pojechaliśmy odwiedzić Jarmark Augustiański w Jasienicy. Z Jasienicy przez Nową Jasienicę, Trzebież udaliśmy się do Rieth by spałaszować tamtejszy przysmak i zarazem cel naszej wycieczki (muszę się przyznać, że zjadłem 2 buły...musiałem być bardzo głodny ;))). W drodze powrotnej kolega Jacek vel "Jaszek" miał pecha i tuż za Rieth pękła mu linka od tylnej przerzutki (dalsza trasa była dla niego istną mordęgą i makabrą).
Ostatni 3 tydzień urlopu mam nadzieję spędzić w siodełku, o ile oczywiście nasza kapryśna aura w tym roku pozwoli. Pierwszy tydzień był bardzo intensywnie chodzony w bieszczadzkim piekle...mówię piekle bo dosłownie i w przenośni temperatury w cieniu dochodziły do 37 stopni, i dla mnie człowieka przyzwyczajonego do temperatur bardziej umiarkowanych był to szok termiczny, ale i tak zakochałem się w tych "górkach" i na pewno nieraz tam jeszcze wrócę, bo dużo jeszcze pozostało do zwiedzenia i przechodzenia. Drugi tydzień był bardziej laytowy, choć również spędzony w biegu, a polegał na zwiedzaniu Wieliczki kochanego od dawna Krakowa, teściowej i Warszawy. Dzisiaj nie zrażony pochmurnym dniem (jak ja marzyłem o takim chmurkach wspinając się na Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec) wyskoczyłem na swoją pętelkę do Koblentz tylko w krótkich spodenkach, i to było moją zgubą bo tyłek i nogi zmarzły mi okrutnie (jeszcze do tej pory nie mogę odtajać).
Boże, który to już raz było focone
Jezioro Haussee
W drodze pomiędzy Dorotheenwalde a Breitenstein wylała rzeka Randow i czeka nas przeprawa w pław
Tylko łabędzie mają radochę
I aby tradycji stało się zadoś "Grobowiec Rodziny Von Eickstedt".