Po wczorajszym porannym pechu, który nie pozwolił mi wyjechać rowerem na jakąś konkretną wycieczkę (uszkodzona bateria w umywalce, przez którą niemożna było zakręcić wody a to z kolei zmusiło mnie do poszukiwania nowej i jej zamontowania) udałem się tradycyjnie z chłopakami na jedną z ostatnich "fischbuł" w Riether Stiege. Pech jak to pech tak szybko nie odpuszcza i dzisiaj również trochę mnie doświadczył bo już będąc i czekając na chłopaków w Tanowie zauważyłem, że nie wziąłem aparatu i powerbanku a komórka wskazywała słabą baterię i padła mi w drodze powrotnej w Galshutte. Poza tym było zarąbiście i człowiek mógł trochę się odstresować i zapomnieć o troskach życia codziennego, których ostatnio doświadczam.
(Nie wiem dlaczego nie mogę skopiować mapki z Stravy)