Odkładałem, odkładałem i więcej nie dało się....do czego jest zdolna kobieta, aby jej mąż pozostał w domu i przestał kręcić kilometry po okolicy?...wymyśli remont mieszkania. Faktem jest, że obiecałem odremontować 2 pokoje po wyprowadzce córki, i jakoś tak schodziło i schodziło i przez następne dni (a może tygodnie) czeka mnie gładzenie, malowanie, kładzenie paneli i Bóg wie co jeszcze moja "małż" wymyśli. Dlatego wczoraj cały dzień spędziłem w Leroy-u i Castoramie i Faber-rze, ale dzisiaj korzystając z pięknej pogody nie wyskoczyłem pokręcić korbą, tylko na kije wypróbować parę gadżetów, które moja kochana małżonka pozwoliła mi kupić na wspomniany sierpniowy wypad w Bieszczady (i stąd ten remont...coś za coś).
Dzisiaj miała być laytowa wycieczka zorganizowana przez fanpage "Zespół Niespokojnych Nóg" do Miroszewa połączona z topieniem Marzanny, a będący w grupie również "Morsy" miały zanurzyć się w odmętach Zalewu Szczecińskiego. Do Tanowa przyjechałem o 10, i oby wycieczki nie przeoczyć zatrzymałem się przy drodze prowadzącej na Świdwie. Czekałem 40 minut i nikt się nie pojawił, więc nie tracąc tak pięknego dnia pognałem w stronę Nowego Warpna licząc, że gdzieś się spotkamy w drodze. Jadąc na wysokości Podbrzezia mijam bikera, który bardzo mi kogoś przypomina, no tak to przecież był "Leszczyk", ale tak gnał, z kolei ja za późno się zreflektowałem, i się tak po prostu minęliśmy. Dojeżdżając do Miroszewa liczyłem, że "Morsiaki" i cała reszta po szyję są zanurzeni w wodzie, a tu niestety nikogo niema. I znowu czekam 45 minut (tyłek i cała reszta człowiekowi marznie, bo chłodny wiatr ciągnie od wody). Stwierdziłem, że chyba dzisiaj nam nie po drodze więc nie tracąc czasu (małżonka dała mi dyspensę do 14) w tył na lewo i tą samą drogą wracałem do Polic. Na wysokości zjazdu do ścieżki rowerowej w kierunku Rietch spotykam "Janusza", który również goni wspomnianą wycieczkę i po krótkiej rozmowie telefonicznej z "Monterem" dowiadujemy się, że kolumna zbliża się dopiero do Brzózek (czyli wybrali bardziej hardcorowy dojazd przez Puszczę Wkrzańską). Niestety czas już miałem bardzo napięty i prędziutko udałem się na łono rodzinne.
Po tygodniowych opadach zaświeciło nareszcie słońce (choć nie do końca), i nareszcie mogłem trochę pokręcić. Jak już kiedyś zaznaczyłem o tej porze roku nie będą to jakieś ambitne wycieczki, tylko takie typowe dla dotlenienia organizmu. Jak zapewne zauważyliście nie mam mapki ze STRAVY....mój "Szajsung S4" odmówił posłuszeństwa i po poniedziałkowym ładowaniu już się nie obudził (walnął procesor i będzie to mnie kosztować 2 stówy :(((), dlatego też wstawiam mapkę rysowaną ręcznie. Coby nie było końca mojego pecha to zapomniałem wziąć aparatu i dzisiejsza wycieczka będzie bez zdjęć.
Dzisiaj dał mi ostro w kość bardzo zimny wiatr, który wiał z północy (bardzo żałowałem, że nie wziąłem ochraniaczy, ponieważ bardzo zmarzły mi stopy i musiałem ostro kręcić, aby się rozgrzać). Niestety trzeba pomału wyciągać z szafy zimowe ciuchy ;((
Miałem dzisiaj nigdzie nie jechać, bo i zmęczony człowiek po przeprowadzce i wnusio miał przyjechać, ale skusił mnie wpis Krzysia "Montera", który wybierał się jak dla mnie na chyba najlepszą fischbrotchen w Niemczech (jak dotąd lepszej nigdy nie jadłem), a mianowicie w Riether Stiege (i to będzie już chyba jedna z ostatnich, ponieważ pani, która je tak super przyrządza w październiku zamyka swój imbis na okres zimowy). Na miejscu zbiórki okazało się, że przyjechał tylko pomysłodawca wycieczki Krzyś "Monter"...no cóż, pozostała brać kolarska chyba pomału zapada w sen zimowy (a mamy jeszcze 4 dni lata).
Na miejscu okazało się, że samo Hackerle nam nie wystarczy to zamówiliśmy sobie jeszcze po Matthiasie ;)))
Dziś ze względu, że moja córuś opuszcza domowe progi i wprowadza się do swojego nowego mieszkania szybka przebieżka coby pomóc jej w przeprowadzce (jak ten czas szybko leci). Dzisiaj bez zdjęć (raz jeszcze pozdrawiam spotkanego po drodze "Kajacka".
Nie wiem co się stało ale "Bikestats" nie chce zapisać mojej wycieczki (piszę już 4 raz...chyba chciałem umieścić za dużo zdjęć)
Ogólnie wyszło mi ponad 116km (znowu zapomniałem na początku wycieczki włączy STRAVĘ) Powiem tak, na tą wycieczkę szykowałem się podczas mojego urlopu w sierpniu, ale jak to z planami bywa siły wyższe spowodowały, że znalazłem się na przedgórzu świętokrzyskim. Teraz mam trochę luzu w pracy i mój szef łaskawie zgodził się na 3 dni urlopu i dzięki temu mogłem zrealizować w/w wycieczkę o której marzyłem od dawna po przeczytaniu wielu wpisów moich kolegów i koleżanek, którzy to miejsce dokładnie zbadali i opisali. Dla mnie najważniejszym miejscem do zwiedzenia miały być Zalewy Nadarzyckie, wyludnione osiedle po byłych wojskach radzieckich w Kłominie, urzekły mnie również bezkresne pola wrzosów w "Diabelskich Pustaciach" no i najbardziej miasto Borne Sulinowo, o którym za czasów głębokiej komuny nikt nie słyszał, ba nawet nie było go na mapach. Rano skoro świt o 5:00 zapakowałem "Cubka" do samochodu i po 2 godzinach zawitałem w Wałczu na tamtejszym parkingu Lidla. Kierunek obrałem na Zbice, w których na końcu wsi znajduje mini skansen wojskowy.
Dzisiaj ze względu na zapowiadane upały ograniczyłem się do wycieczki gdzieś nad wodę, aby schłodzić nieco ciało po kręceniu w tak upalny dzień. Padło na Miroszewo ze względu na wyludnione plaże szczególnie pomiędzy Miroszewem a Warnołęką (spokojnie można zostawić rower na brzegu).
Jadąc w kierunku N. Warpna kieruję się na Rieth (dzisiaj bez Fischbrotchen)
Moja ulubiona plaża nad Zalewem Szczecińskim
Mijając dzisiaj Jasienicę zastałem tam Jarmark Augustiański, który corocznie odbywa się nieopodal ruin Klasztoru Augustianów.