Po wczorajszym porannym pechu, który nie pozwolił mi wyjechać rowerem na jakąś konkretną wycieczkę (uszkodzona bateria w umywalce, przez którą niemożna było zakręcić wody a to z kolei zmusiło mnie do poszukiwania nowej i jej zamontowania) udałem się tradycyjnie z chłopakami na jedną z ostatnich "fischbuł" w Riether Stiege. Pech jak to pech tak szybko nie odpuszcza i dzisiaj również trochę mnie doświadczył bo już będąc i czekając na chłopaków w Tanowie zauważyłem, że nie wziąłem aparatu i powerbanku a komórka wskazywała słabą baterię i padła mi w drodze powrotnej w Galshutte. Poza tym było zarąbiście i człowiek mógł trochę się odstresować i zapomnieć o troskach życia codziennego, których ostatnio doświadczam.
(Nie wiem dlaczego nie mogę skopiować mapki z Stravy)
Dzisiaj wyrwałem się z chłopakami na opisywaną przeze mnie wielokrotnie Fischbrötchen, a którą to najlepiej i na bogato podają tylko w Rieth. Po drodze spotkaliśmy grupę "Niewidomi na Tandemach", do których na chwilę się podłączyliśmy i razem pojechaliśmy odwiedzić Jarmark Augustiański w Jasienicy. Z Jasienicy przez Nową Jasienicę, Trzebież udaliśmy się do Rieth by spałaszować tamtejszy przysmak i zarazem cel naszej wycieczki (muszę się przyznać, że zjadłem 2 buły...musiałem być bardzo głodny ;))). W drodze powrotnej kolega Jacek vel "Jaszek" miał pecha i tuż za Rieth pękła mu linka od tylnej przerzutki (dalsza trasa była dla niego istną mordęgą i makabrą).
Ostatni 3 tydzień urlopu mam nadzieję spędzić w siodełku, o ile oczywiście nasza kapryśna aura w tym roku pozwoli. Pierwszy tydzień był bardzo intensywnie chodzony w bieszczadzkim piekle...mówię piekle bo dosłownie i w przenośni temperatury w cieniu dochodziły do 37 stopni, i dla mnie człowieka przyzwyczajonego do temperatur bardziej umiarkowanych był to szok termiczny, ale i tak zakochałem się w tych "górkach" i na pewno nieraz tam jeszcze wrócę, bo dużo jeszcze pozostało do zwiedzenia i przechodzenia. Drugi tydzień był bardziej laytowy, choć również spędzony w biegu, a polegał na zwiedzaniu Wieliczki kochanego od dawna Krakowa, teściowej i Warszawy. Dzisiaj nie zrażony pochmurnym dniem (jak ja marzyłem o takim chmurkach wspinając się na Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec) wyskoczyłem na swoją pętelkę do Koblentz tylko w krótkich spodenkach, i to było moją zgubą bo tyłek i nogi zmarzły mi okrutnie (jeszcze do tej pory nie mogę odtajać).
Boże, który to już raz było focone
Jezioro Haussee
W drodze pomiędzy Dorotheenwalde a Breitenstein wylała rzeka Randow i czeka nas przeprawa w pław
Tylko łabędzie mają radochę
I aby tradycji stało się zadoś "Grobowiec Rodziny Von Eickstedt".
Zaprawdę, powiadam Wam, oto syn marnotrawny właśnie powrócił na szlaki rowerowe (po wielu trudach i znojach pracując ciężko przy remoncie mieszkania by tym samym zadowolić małżonkę, a ta z kolei by dała mi wieczną dyspensę na moje wyjazdy rowerowe :P). Dzisiejszy wypad to jak kiedyś powiedział klasyk z tego forum "Jotwu" "...Nihil novi" tak na rozkręcenie zastałych, starych, zbolałych kości. Nareszcie pogoda dopisała, chociaż temperatura dzisiaj była jak dla mnie zbyt wysoka bo bardzo ciężko się jedzie gdy w słońcu na liczniku widniała liczba 35 stopni (no tak ja narzekam a co mają powiedzieć Ultra szosoni, którzy od wczoraj jadą bez przerwy w "Tour de PoMorze 700 km".
Muszę pochwalić się nową za niewielkie pieniądze torbą podsiodełkową firmy Author, która jest tak pojemna (12 litrów), że spokojnie zastępuje mi plecak, który w takie jak dziś gorące dni jest sporym balastem i męczy moje plecy okrutnie.
Rieth (dzisiaj bez pałaszowania fiszbuły)
Przybyło trochę nowych łodzi
Pierwszy raz widzę Gunicę, która o tej porze roku wystąpiła z brzegów, zazwyczaj w lipcu poziom wody jest bardzo niski.
Jak to mówią "na kaca najlepsza praca", i też tak zrobiłem po wczorajszym rodzinnym spotkaniu na grillu. Po wczorajszych opadach dzisiaj grzechem byłoby siedzieć w domu i nie zaliczyć jakieś pętelki. Z mojej strony padło na Penkun, ponieważ w tym roku tam jeszcze nie zawitałem, a miejsce to ma swój niepodważalny klimat i urok. Jadąc w kierunku Penkun w pewnym momencie pojawił się ON, czyli pan Wmordęwind, który od razu powiedział mi, że lekko nie będzie i wczorajsze biesiadowanie wyjdzie mi bokiem. Faktycznie tak było szczególnie na hopkach pomiędzy Schwennenez a Krackow-em (na szczęście przytuliłem się do jakiegoś leciwego "szosona" i było dużo lepiej. Gdy wyjeżdżałem z Penkun w kierunku Wollin-a myślę sobie teraz będzie lżej wiaterek będzie w plecki, a tu dosłownie na moich oczach wiatr zmienił kierunek i patrząc na wiatraki te zaczęły się okręcać i znowu wiatr w ryło, tym samym moje wczorajsze procenty straciłem bezpowrotnie. Ogólnie rzecz ujmując nie było tak źle (trochę się droczę) pogoda wyśmienita, na trasie mnóstwo bikerów i znowu wpadło parę kilometrów (w tym roku ciężko mi idzie z ich wykręceniem).
Wszechobecne niemieckie wiatraki (swoją drogą dobrze pokazują skąd wieje wiatr)
Kościół w Wollschow
Locknitz
Za Locknitz miałem odbić w kierunku Boock, ale szkoda mi było tak fajnego dzionka i pojechałem w kierunku Hintersee, by stamtąd tradycyjnie wrócić do domku.
Dzisiaj moja małżonka zapragnęła spróbować polecanej niejednokrotnie przeze mnie na tym forum smakowitej Fischbrötchen Hackerle w Riether Stiege, i dlatego też dzisiaj z jazdy rowerowej nici, ale trenujemy Nordic Walking, który przyda się nam latem w Bieszczadach. Rano wsiadamy w samochód i dojeżdżamy do ścieżki rowerowej prowadzącej w kierunku Rieth.
Krótki odpoczynek (małżonka pierwszy raz na granicy w Rieth)
Plaża w Rieth (Rieth bardzo jej się spodobało)
Dochodząc do Riether Stiege przypomniało mi się, że imbis w tym roku otwarty jest tylko w piątki, soboty i niedziele (no tak, dzisiejszy wolny dzień zmylił moją czujność). Faktycznie gdy doszliśmy do celu naszej wędrówki imbis w którym podają smaczne Hackerle był zamknięty na głucho :((((. Niepocieszeni z obrotu sytuacji udaliśmy się w drogę powrotną. Ktoś "z góry" widział nasze smętne i niepocieszone miny gdy wracaliśmy z powrotem do samochodu i chcąc nam to w jakiś sposób zrekompensować tuż przy ścieżce rowerowej w kierunku Karczna moja małżonka zauważyła przeogromną ilość grzybnych kapeluszy wystających w leśnych ostępach. Muszę przyznać, że mieliśmy farta bo uzbieraliśmy cały woreczek śniadaniowy maślaków i kurek (czyli grzyby naprawdę już są.
Wczoraj spędziłem w pracy 16,5 godziny, aż się we łbie lasowało (mamy raz na 6 lat legalizację różnych przekaźników i w tym roku również). Wyjeżdżając z domu wiedziałem że SETA dzisiaj nie pęknie, ponieważ naprawdę byłem zmęczony po całodniowym staniu i klęczeniu na nogach a w tygodniu remontem w domu. Dlatego miało być laytowo w ten bardzo słoneczny dzionek i też tak było ponieważ lubię trasę wiodącą do Nowego Warpna a stamtąd do Rieth.
Nowe Warpno
Altwarp widziane z Nowego Warpna
Wjeżdżamy do Rieth...ileż to już razy
Wyspa Riether Werder
Teraz są już 2 platformy pływające
Nie mogło zabraknąć koni z Ludwigshof-u
Słoneczko dzisiaj paliło równo i na liczniku miałem 32 stopnie w słońcu, ale było jak wspomniałem na początku bardzo laytowo
NARESZCIE dzisiaj mogłem wyrwać się z chaty...co za ulga nie musząc wąchać tych gładzi i farb. Trochę się bałem dalszego wypadu, ponieważ trochę zaniemogłem i odczuwam ból kolan po ostatnim kładzeniu paneli i skręcaniu mebli i całej reszcie remontu, gdzie moje ciało dostało ostrych zakwasów (no tak, swoje latka się ma). Tak więc przekonałem moją małżonkę (tym bardziej, że jest bardzo zadowolona z I fazy remontu), że mój organizm domaga się regeneracji i dotlenienia. Dzisiaj było mi obojętnie gdzie się udam, najważniejsze to kręcić i kręcić i tak przy okazji zaświtało mi w głowie, że w tym roku nie "szamałem" jeszcze "fischbuły" w Rieth. Dlatego też aby sobie na nią zasłużyć, okrężną drogą przez Altwarp udałem się do Riether Stiege po najwspanialszą w tym układzie słonecznym Fischbrötchen Hackerle, którą można tylko tam dostać. Aby nie być gołosłownym spotkałem tam małżeństwo z wielkopolski (również pozytywnie zakręceni na rowerach), które często czyta wpisy naszego kolegi z tego forum Pawła "Misiacza" i w ten weekend zapragnęło zasmakować tego cuda. Po pierwszej degustacji była następna i jeszcze na wynos, choć mówiłem im, że w Altwarp (bo tam się udali) również można ją dostać.
Warsin (plaża i zlot motocyklistów)
Altwarp
Rither Stiege i Fischbrötchen Hackerle
Niestety jutro dzień bez roweru na rzecz plażingu (wypad z wnukiem nad morze).
Dzisiaj tylko pasjonaci jazdy rowerem, albo wariaci wypuścili się w trasę przy tym wiejącym wietrze. Jak żyję "zefirek" nigdy mnie tak nie sponiewierał, szczególnie od Marienthal do Glashutte, gdzie znajdują się bezkresne otwarte tereny pastwisk. Dopiero w Glashutte mogłem się schować w leśnych ostępach i trochę odpocząć (do tej pory szumi mi w głowie od tego wiatru). Trasa to taka moja "pentelka" w kierunku Koblentz.
Remont kościoła w Mewegen i odpoczywający "bociek"
Rothenklempenow Tablica na kościele w Rothenklempenow